1) Odwrócona jest zasada zakazu aneksji terytorialnej bez solidnego casus - w tamtych czasach nikogo nie dziwiły przymusowe wysiedlenia czy mało homogeniczne państwa, gdzie mniejszości nie traktowano jak dziś, chuchając i dmuchając, a często dość bezwzględnie (vide Szeklerzy węgierscy w Rumunii). Nieszczególnie utwartodzne były też zasady z Karty ONZ, zwłaszcza w zakresie nienaruszalność terytorium, a krytyka wojen napastniczych dopiero się poważnie zaczynała z paktem Briandta-Kelloga jako forefront całego wątku. Z tego względu w sesjach drugowojennych dopuszczalne jest znacznie swobodniejsze wymienianie się terytorium i powinno to wzbudzać niższe oburzenie międzynarodowe.
Trzeba mieć na uwadze jedynie te podmioty, które zawarły pakt Briandta-Kelloga, one powinny starać się bardziej uzasadniać wszelkie roszczenia, acz nadal w stopniu mniejszym niż modern.
2) Znacznie łatwiejsze ukrycie doniesień medialnych i kontrola prasy - w tamtych czasach nie było satelitów, internetu i mediów społecznościowych. Społeczeństwo żyło z wolniejszym obiegiem informacji i z mniejszą ilością bodźców. Z tego względu możliwe było ukrycie w tych czasach całych koncentracji wojsk, przerzutów po terytorium kraju, a nawet działała mechanika tajnych mobilizacji - dziś nie do pomyślenia. Z tego względu jak w modernie przerzut większych sił bądź mobilizacje czy koncentracje przy takich autostradach są niemal niemożliwe do ukrycia, tak w drugowojennych sesjach wywiad odpowiada za gromadzenie takich informacji - a i te mogą być opóźniane, bo wywiad działał na mechanice spotkań z dyplomatami lub skrzynek informacyjnych, a nie szyfrowanych komputerów.
3) Brak nowoczesnych zasad prasowych - pamiętacie nagłówki Betteridge'a? Tu to tak nie działa, przynajmniej nie w latach czterdziestych. Normą wtedy było dość ostentacyjne kręcenie dram w prasie, często w ogóle w żaden sposób nie zasłaniano danych, a nawet pomagano w identyfikacji bohatera publikacji (np. Marian nie zrobił rozróby na rynku w Lublinie - zrobił ją Marian Florczyk, właściciel kwiaciarni przy ul. Długiej, syn Tadeusza i Zofii - naprawdę tak pisano

4) Detaliczność kompanii - nie jest konieczne rozpisywanie wszystkich kompanii na plutony ze względu na większą skalę walk. Zaleca się jednak nadal detaliczne rozpisanie kompanii broni (bo w praktyce często walczy podzielona na plutony dające konkretne bonusy) oraz kompanii pancernej, gdzie też może dochodzić do jej podziałów i wspierania różnych odcinków.
5) Dostępność sprzętu niepochodzącego od własnych dostawców - w nowoczesnym WDFie generalnie zwraca się poważniejsza uwagę na tego typu kwestie dostępności. Wynika to z tego, że w dzisiejszych czasach mowa o bardzo skomplikowanych rozwiązaniach technologicznych, zwłaszcza w dziedzinach i na polu elektroniki czy optyki. Trzeba więc uważać, by sprzęt nie trafiał potem po całym świecie pod reverse engineering. W tamtych czasach było inaczej. Były naturalnie pewne rewolucyjne zmiany, jak pancerze odlewane czy nitowane, zawieszenia Christie itp. Lecz dotyczyło to głównie sfery mechaniki, a główny koszt i wysiłek produkcyjny kręcił się wokół skomplikowanej maszynerii zdolnej produkować tysiące części, z których technika wojskowa była zbudowana. Dziś już precyzyjna maszyneria nie jest nie wiadomo czym. Z tego jednak względu w drugowojennych kampaniach sojusznicy są mniej poirytowani zakupem sprzętu od konkurencji, przynajmniej jeśli nie są z konkurencją w stanie wojny (sojusznik UK istotnie może poirytować Londyn importując masowo od Rzeszy i zasilając jej wysiłek wojenny wprost przeciwko UK). Za to podobnie mocarstwa nie wymagają w tych czasach szeroko pojętych lojalek. Pamiętajmy też, że nie istniały wtedy tak liczne światowe korporacje lobbujące za zabezpieczeniem interesów zbrojeniowych oraz nie działały raczej systemy konsorcyjne. Sprzedaż sprzętu - abstrahując, że bardziej sprywatyzowana niż dziś i nieobjęta w sumie żadnymi - często działała na zasadzie "wolność Tomku w swoim domu" i wierność handlowa stała na znacznie niższym poziomie.
Więcej zasad będzie dodawane z czasem.